Start w Łodzi miał być sprawdzianem, na czym stoimy i czy wszystko idzie w dobrym kierunku. Pomimo ciężkiego okresu treningowego i nawarstwiającego się zmęczenia trzeba było trochę przewentylować płuca. Najbardziej bałem się prędkości i faktu, że dawno nie biegałem czegoś szybszego 🙂
Ostatnie 2 tygodnie to bieganie na prędkościach maratońskich i ciut szybciej, a do wartości 3:15 min/km zbliżałem się jedynie na rytmach. Czułem się niepewnie.
Start 18:30 – z racji, że po biegu jechałem od razu na wesele logistycznie musiałem ogarnąć parking tak, żeby nie jeździć przez pół miasta i szybki OUT po imprezie 🙂 Planowałem dodatkowo szybko pobiec, żeby jeszcze szybciej się ewakuować.
Łódź to miejsce, gdzie spędziłem kilkanaście lat swojego życia. Biegając za juniora i później w czasie studiów, bardzo miło wspominam ten okres i większość miejsc po prostu znałem. Niby tyle lat minęło, a jednak pewne rzeczy wyglądają jak dawniej. Ale do rzeczy…
Miejsce startu i rozgrywania zawodów to strefa ekonomiczna, gdzie skumulowało się bardzo dużo kibiców. Komentatorem na biegu był dobrze znany z cyklu biegów City Trail Łukasz Panfil, który niejednokrotnie wspominał o mnie, więc w środku sobie myślałem – kurde teraz to nie mogę dać dupy.
Ustawiłem się delikatnie z tyłu, za kobietami, za bardziej doświadczonymi zawodnikami i jakoś tak chciałem rozegrać ten bieg po prostu sam, po swojemu bez pogoni za chłopakami. Jak się okazało walkę na trasie toczyłem sam ze sobą, bo ani razu nie zdarzyło mi się obrócić do tyłu i bawić się w jakieś taktyczne zagrywki.
Gdy komentator zaczął wymieniać faworytów biegu, potrzebowałem już pampersa :]
Ruszyliśmy w punkt.
6-7 osoba grupka od razu odskoczyła do przodu, więc zachowując chłodną głowę leciałem swoje. Wiedziałem, że jak zakwaszę się na pierwszych 2-3 km to później będzie lipa na maksa. Dlatego swoje zapędy i siły chciałem zostawić na koniec.
Spoglądałem co chwilę na zegarek, bo tempo coś mi mocno wariowało, więc pierwsze 2 km poleciałem na czuja.
Międzyczasy z zegarka –
1 km -3:19
2 km – 3:22
Czołówka odjechała już na dobre 70-80 metrów.
3 km – 3:19
Na 4 km gdzie znajdował się podbieg niestety trochę zwątpiłem i chłopaki odjechali dość mocno. Tutaj stanowczo asekuracyjnie podszedłem do tego fragmentu trasy bojąc się po prostu zmęczyć…
4 km – 3:25, to takie krajoznawcze zwiedzanie Łodzi było wtedy.
Na 5 km długaaaa prosta i widziałem, że powoli z przodu ktoś odpada. Stara metoda liczenia straty – obrałem sobie punkt w oddali i mierzyłem stratę do zawodnika przedemną.
Jeszcze przed 5 km złapałem jednego 🙂
5 km na zegarku – 3:15
Oficjalny pomiar organizatora na półmetku – 16:56 – mówię sobie, ale żenada. Trzeba coś ruszyć 🙂
6 km też dość mocno – 3:15, pełno kibiców, znajome twarze i jakoś tak nabrałem nowych sił. Zmęczenie wiadomo nakładało się, ale nie czułem żadnej odcinki i biegło się bardzo dobrze. Mięsniowo bardzo dobrze, brakowało jednak tego czegoś – żyłki ryzyka 🙂
Gdy po 6 km mijałem kolejnego zawodnika i widziałem, że przede mną jest znowu jakaś postać podpaliłem się i ruszyłem jak dzik w żołędzie. Po 200 metrowej przebieżce szybko wróciłem na ziemię, bo nie jestem na tyle mocny, żeby sobie przyśpieszać do 3:00. Nie ten etap 😀 Znam swoje miejsce w szeregu i nie oszukam organizmu.
7 km – 3:17 – Krzysiek wchłonięty.
8 km – 3:25 – czyli drugi odcinek z serii krajoznawcza wycieczka 🙂 Zamyśliłem się na chwilę i jakoś ten kilometr za szybki nie wyszedł.
Na horyzoncie ukazało mi się dwóch zawodników. Do Daniela miałem straty na fladze oznaczającej 8 km 6 sekund, a w oddali był Tomek do którego ta strata była już znacząca 17 sekund to już raczej nie do odrobienia. Wszystko jednak siedzi w Waszych głowach 🙂
Zrobiło się płasko, delikatnie z górki, parowóz sapał jak szalony, a mięśnie o dziwo chciały dalej pracować. No to co – trzeba dać im mocno popalić.
9 km – cały kilometr zbierałem się, czy atakować, czy dolecieć sobie tak jak już tuptałem – bo jest przyzwoicie. 3:22. Tyle kosztowało mnie myślenie!
Ruszyłem!
10 km – 3:03 i minąłem kolejnego, ktoś z oddali krzyczał, że jestem 5. Miałem przed sobą Tomka, ale pomimo mojego zapierdzielania nie udało się go dojść 🙂
Pomimo, że ostatni kilometr był z nawrotką to prędkość była dość zacna i jednak coś tam w nogach jeszcze tego zapasu prędkości jest. Finisz niestety to mocny slalom między zawodnikami, którzy kończyli 1 pętlę, ale tempo 2:30 na ostatnich kilkuset metrach dało mi satysfakcję, że zakończyłem ten bieg walcząc do końca. Gdybym wcześniej zaczął finiszować… gdybym 😀 Cieszmy się z tego co jest i działamy dalej!
PLUSY –
– dobry sprawdzian w przygotowaniach do maratonu
– zadowolony z siebie? :] Pomimo trudnej technicznie trasy czas pozytywny.
– przez chwilę nie było w głowie momentu zwątpienia – głowa dała radę!
MINUSY –
– brak podjęcia ryzyka
– zamieszałem się z łapaniem LAPów na flagach i trochę wytrąciło mnie to z realistycznego szacowania czasu jaki mogę osiągnąć na mecie.
Jedziemy dalej, teraz kolejny bardzo mocny tydzień i w sobotę biegniemy na mocnym zmęczeniu Półmaraton Praski 🙂 Co tam się wydarzy? Nie wiem, ale mogę obiecać, że będę dobrze się bawił 🙂