Gdyby bieganie było takie proste…
Przygotowując się do sezonu 2017 miałem plan poprawić się na dystansie półmaratonu, a krótsze dystanse miały być biegane jako forma przetarcia. Byłem sam sobie trenerem, własnie. TO JEST KLUCZOWE W TYM CAŁYM ZAMIESZANIU. Nie potrafiłem sobie odpuścić, ciągle chciałem być mocniejszy, szybszy i w pełni przygotowany do sezonu. Jak to się skończyło?
Styczniowe zawody w Warszawie – Bieg Chomiczówki na dystansie 15 km, czas na mecie 50:52, co daje średnią 3:23 min/km. Wiedziałem, że wszystko idzie w dobrą stronę. Po biegu pojechałem na obóz do Międzyzdrojów i ponad 150 km w tygodniu nie pozwoliły mi zregenerować się dobrze po biegu. Z perspektywy czasu, wiem, że wtedy już nawarstwiało się zmęczenie. Nie potrafiłem sobie powiedzieć stop, odpocznij, przystopuj, daleka droga do sezonu.
W lutym skupiłem się wyłącznie na biegach ciągłych na prędkościach 3:30-3:40 + dużo siły biegowej. Organizm wrócił na właściwe tory. Błędem w sztuce było zrobienie sprawdzianu tydzień przed zawodami. Ponad 6 tygodni w treningu, bez żadnego mocnego biegania i głowa się domagała, żeby upewnić się, czy jestem w stanie coś szybciej zakręcić nogami. Wykonałem sprawdzian na stadionie na 5000 metrów, zakończony w czasie 16:20. Nogi były zmęczone, ale tętno jakoś dziwnie nie rosło. Odczekałem 5 minut i poleciałem jeszcze 3 * 1 km po 3:00-3:02 na przerwie 2 minuty w marszu.
Tydzień później na zawodach totalny brak mocny – 5 km w 15:51 + po biegu bonus. Dokładałem sobie na każdym kroku!
Trzy tygodnie zostały do Półmaratonu w Poznaniu, a ja złapałem jakieś mega osłabienie w tydzień po Wiązownej i Maniacką 10 poleciałem na oparach 33:20. Jak się okazało powodem było zakażenie krwi spowodowane psującym się zębem. Nie będę wchodził w szczegóły 🙂
Półmaraton pobiegłem na małym dopingu od dentystki, ale miało to znaczący wpływ na moje samopoczucie tego dnia. Na starcie tętno już ponad 100, a w trakcie biegu szybko wszedłem na wysokie obroty. Zaryzykowałem, jednak nie udało się. Czas 01:15:44. Śmierć w butach!
Kwiecień i maj to spokojny okres, jakieś pojedyncze starty na 10 km. Wszystko na luzie i bez mocnego treningu. Odpuściłem totalnie, żeby odbudować trochę psychikę i chęci do walki, pomimo tego w 4 startach zakręciłem się w graniach 33:01-33:34. Nie robiąc przez 6 tygodni żadnego biegu na prędkościach poniżej 3:30 🙂
W czerwcu 3 dniowe zmagania w Zakopanym podczas Weekendu z Sokołem. Bardzo ciekawe doświadczenie i 9 miejsce open, zaskoczenie dość duże, bo specjalnie się do tych zawodów nie przygotowywałem. Jedyne co to zrobiłem 2 razy 30 km i trochę siły.
3 tygodnie pauzy spowodowane zbitym żebrem dały mi czas na podjęcie decyzji i postanowiłem powalczyć o atak na życiówkę. Do jesieni było sporo czasu, więc wdrążyłem plan naprawczy 🙂
2 biegi ciągłe w tygodniu + 1 raz siła biegowa, później wprowadziłem mocne 1-2 km odcinki na prędkościach życiówki. Szło wszystko pięknie, aż sam się dziwiłem, że taka moc w nogach. Podczas Półmaratonu Praskiego jako pacemaker na 1:20 pokonałem dystans w tętnie drugiego zakresu, więc nie było powodów do niepokoju. Punktem zwrotnym był wyjazd na wakacje. Organizm się rozluźnił, zrelaksował, dużo odpoczynku, ale biegania nie odpuszczałem. Gdy wróciłem do Polski z dnia na dzień coś strzeliło w plecach i marzenia o ataku na życiówkę uleciały.
Łatwo nie było się z tym pogodzić! Ponad 6 tygodni biegowej agonii doprowadzało do szaleństwa.
Wtedy właśnie zapadła decyzja ostateczna odnośnie trenera. Szukałem, czytałem, myślałem i wybrałem. Chciałem kogoś, kto nadal biega, kto ciągle w tym siedzi, ale co ważne nie chciałem kogoś kogo w ogóle nie znam, nie miałem z nim nigdy styczności. Z obecnym trenerem kilkanaście lat temu ścigaliśmy się na bieżni 800-1500 metrów, na dłuższym mogłem mu jedynie robić za zająca. Padło na Artura Kozłowskiego 🙂
Kto tak obstawiał 🙂 ? Mam nadzieję, że teraz nie będzie sytuacji, że gdy poczuję moc będę dalej dokładał sobie, bo nie moja w tym rola. Ktoś chłodnym okiem będzie zawsze spoglądał na to całe zamieszanie i powie przystopuj, zwolnij, a gdy będzie trzeba podkręcić tempo da znać – jedziemy.
Sam trenując innych patrzę za każdym razem inaczej na treningi, bo mam w perspektywie czasu zawody za jakiś czas. Sam nie potrafiłem zastosować tego na sobie, więc stąd taka decyzja 🙂 Będzie się działo!
2 komentarze “Gorzka prawda”
Trzymam mocno kciuki! Cały rok przed Tobą!
Dziękuję 🙂