W tym roku jest wiele przypadkowości w moich startach. Planowałem się skrócić i pobiegać szybciej 3 i 5 km, co też się udało. Niemniej jednak ilość startów nie była oszałamiająca z wiadomych względów, a część zaplanowanych biegów zwyczajnie zostało odwołanych. Trzeba było szukać adrenaliny w górach 🙂
Na triadę zapisałem się czysto towarzysko i jechałem tam z marszu. Byłem po dwutygodniowym roztrenowaniu, bez jakiegokolwiek długiego treningu w terenie. Najdłuższe podbiegi jakie wykonałem to 200 metrów, a przewyższeń złapałem przez 4 miesiące tyle co w weekend na Triadzie 😛
BA, od dobrych 3 miesięcy nie zrobiłem żadnego treningu powyżej 18 km 🙂
Liczyłem na dobrą zabawę i tak też było!
Bieg składa się z 3 etapów, które odbywają się w ciągu dwóch dni.
W sobotę:
11:00 – start na 16 km
20:00 – start 6 km
Niedziela:
11:30 – start 11 km
Pierwszy bieg to najdłuższy etap, 16 km i 753m UP.
Chciałem zacząć spokojnie, chciałem, ale towarzystwo nie pozwoliło mi 😀 Dodatkowo nastawiając się na bieg na samopoczucie, nie podejrzewałem, że będzie taki luz w nogach!
Strzał startera no i poleciałem za 4-5 osobową czołówką, chłopacy cisnęli jak szaleni. 3:30 min/km na liczniku na pierwszych 500 metrach i zacząłem się zastanawiać, czy dobrze robię biegnąc za nimi.
Byłem po roztrenowaniu, kilometraż ostatnio był tak mizerny, że więcej odpoczywałem niż biegałem, ale głowa jak to głowa – chciała powalczyć. Taka logika biegacza: nie jestem przygotowany, ale ja tego nie pobiegnę mocno? To patrz :] Mniej więcej tak to wyglądało.
Dobrze pamiętałem zeszły rok, gdy ruszyłem za czołówką i po 3 km umierałem w ogromnych mękach, a po biegu mówiłem: NIGDY WIĘCEJ.
W tym roku dokładnie na 3 kilometrze i 330 metrze źle skręciłem, a raczej pobiegłem prosto zamiast skręcić 😀
Biegłem na 2 miejscu, ale jak się później okazało gość, który tak wystrzelił był z innego dystansu. Gdybym ja wiedział, to bym wolniej zaczął. GDYBYM!
Po 700 metrach zawodnik, który był na moich plecach krzyknął: źle biegniemy.
No to nawrotka i cała naprzód! Zamiast wrócić po trasie zawodów i szukać oznaczeń to ja poleciałem jeszcze w inną trasą i wyszło z tego błądzenia blisko 2 km 😀 Patrząc na mapę po biegu, to sam z siebie się śmiałem.
Jaki ja byłem wkurzony jak doleciałem do prawidłowego szlaku. Szybkie przeliczanie w głowie, jak dużo straciłem, czy w ogóle jest sens dalej biec, czy już spacerować i chillować się.
Wyszło mi około 1.8 km w plecy, co mogło oznaczać jakieś 9 minut do czołówki.
Troszkę musiałem ze sobą porozmawiać, bo byłem delikatnie pisząc: zrezygnowany.
Leciałem swoje, a raczej wdrapywałem się spokojne do góry, z nadzieją, że coś jeszcze uda się z tego fajnie pobiegać.
Na szczycie jak wchodziłem na Wieże Lubań, to chłopacy już zbiegali w dół. Strata była spora, około 8 minut.
Trochę mnie to zgasiło, musiałem sobie powtarzać ciągle i ciągle: biegnij synek, biegnij swoje, jeszcze 2 dystanse 😀 Przecież każdy może jeszcze się zgubić, dopóki biegniemy wszystko może się zdarzyć.
Odbicie na szczycie i jazda w dół. Ostrożnie, żeby nie przegiąć na początku.
Jestem bardzo zadowolony ze zbiegu. Kontrolowanie delikatnie poniżej 4:00 szło, a było momentami dość niebezpiecznie. Śliskie kamienie, kałuże i ciągła myśl – jak biegną inni, czy ja cokolwiek odrobię do nich.
Na 4 km do mety dogoniłem Kamila, który wygrał kolejne 2 etapy, a ja byłem 2 razy 2 😀 Miał gorszy dzień, bo tydzień temu był chory, a widać było, że chłopak ma w nogach moc. Leciałem sobie na jego plecach, a gdy piknął 1 km do mety podkręcaliśmy.
On mocniej, ja kontra, on przyspieszał, to ja ogień. Wyszło tam jakoś 3:04 tempo, a na mecie zameldowałem się z czasem 01:31:58 i stratą do lidera 8 minut i 6 sekund. Dużo? Bardzo dużo jak na kolejne dwa krótkie dystanse :s
Za linia mety byłem zrezygnowany. Miałem nawet przez jakiś czas myśli, żeby nie biec już 2 i 3 etapu, bo po co?
Pomimo, że przyjechałem tutaj nieprzygotowany, miałem pobiec na luzie, bez spiny, to ten start wzbudził we mnie ogromną złość i negatywne emocje. Kwadrans pozwolił mi ochłonąć i byłem już bojowo nastawiony na wieczorny etap 😀
Szybko mi przeszło !?
Miałem świadomość, że tak duża strata nie jest do odrobienia, ale postawiłem sobie nowy cel.
BYĆ JAK NAJWYŻEJ W KOLEJYCH ETAPACH. Niezależnie, które miejsce zajmę w klasyfikacji generalnej, to jednak walczyć, a nie jak pipa się poddawać i oglądać wszystko z boku.
Z taką myślą udałem się na spoczynek i czekałem na wieczorny bieg!
20:00 – bieg na 6 km i 398m UP
Ta trasa była identyczna jak w zeszłym roku, więc mniej więcej wiedziałem co mnie czeka.
1 km asekuracyjnie 3:30, noga fajnie szła, a sportowa złość napędzała.
2 i 3 km to wspinaczka. Upatrzyłem sobie Karola i starałem się trzymać go jak najdłużej. Wiedziałem, że jest mocny, ale chciałem jak najdłużej mieć go w zasięgu wzroku, bo to działało na mnie bardzo motywacyjnie.
Na podbiegu jeszcze go widziałem, ale na zbiegu wystraszyłem się. Było ciemno, czołówka coś tam dawała, ale jednak w głowie pojawiły się jakieś dziwne myśli. Nie wiem czym to było spowodowane, ale zacząłem myśleć o poniedziałkowej pracy i jak będę funkcjonował jeśli skręcę kostkę, złamię rękę etc :O
Było to bardzo dziwne, nie potrafiłem się puścić i zaryzykować. Straciłem tam trochę, ale na płaskim starałem się jak najwięcej odrobić.
Świadomość tego co czeka mnie na finiszu delikatnie hamowała, ale jestem z siebie zadowolony!
Finisz. Musicie tam wystartować, żeby doświadczyć co tam się dzieje. Poniżej fotki ze stoku narciarskiego 🙂
Metaliczny posmak w ustach, uda palą, głowa walczy, żeby nie stanąć – coś pięknego – POLECAM!
Finalnie 2 miejsce z czasem 32:44, czyli blisko 3 minuty lepiej niż rok temu :O Szok. Jednak motywacja w postaci uciekającego Karola działała bardzo pozytywnie i jak widać ciało jest w stanie jeszcze wiele z siebie dać, o wszystkim decyduje głowa, a ona była nakręcona po porannej wpadce.
Etap 3, czyli niedzielny poranek.
Do pokonania mieliśmy 11 km i 610m UP. Po 2 etapach byłem na 7 miejscu i matematycznie marne szanse były, żeby cokolwiek awansować, ale po raz kolejny siła umysłu wygrała. Cel – być jak najwyżej w ostatnim etapie dał powera do walki. Przed biegiem nogi sztywne, zrobiłem delikatne 1.5 km w świńskim truchcie, delikatne krążenia i to by było na tyle 😀
Pogoda była tego dnia bardzo plażowa. Specjalnie zmieniłem strój, z marną nadzieję, że inni mnie nie poznają i puszczą leszcza przodem 😛 Jednak na 3 etapie, to już każdy miał zeskanowane twarze 😀
Trzymałem się na 3-4 miejscu, a dopiero około 4 km grupka zaczęła się rwać. Karol ruszył do przodu, a ja nieświadomy co mnie jeszcze czeka za nim. Miałem go non stop w zasięgu wzroku, co dawało mi swego rodzaju komfort, że jest szansa na dobry końcowy wynik.
Dokulaliśmy się do 6 km i zaczął się zbieg. Eh, nie ruszyłem tak odważnie jak on i dosłownie w chwili zniknął mi z pola widzenia.
Na kolejnym kilometrze doszedł mnie Michał. To był moment gdy zacząłem ryzykować, puściłem nogi i leciałem za nim.
Chłopak mocno kręcił, naprawdę mocno 😀 Ja trzymałem się za nim 20-30 metrów i walczyłem z głową, żeby jeszcze trochę pokręcić w dół i go nie puścić. Był moment, że się zamyśliłem i już kilkanaście metrów mi uciekał. Nie było mowy o utracie koncentracji, bo mogło to skończyć się tragicznie. Najdłuższy zbieg jaki mam do dyspozycji w swojej okolicy, to wiadukt 😀 Także mięśnie były już zmasakrowane, ale zacząłem wyobrażać sobie, że za linią mety czeka na mnie zimne piwo i od razu organizm inaczej pracował 😛
Czekałem i czekałem. Zostało 3 km do mety, a my po 3:10-3:15 lecieliśmy. Szybka kalkulacja, wyszło mi, że 3 km to tylko około 9:40 minut cierpienia, więc do wytrzymania 🙂
Gdy wbiegliśmy na asfalt i zostało 600 metrów do mety ruszyłem mocno. Czułem już wtedy piekielny ból ud, ale tylko ból – nie było żadnego naderwania, więc mięśnie dawały radę.
Ostatnie 3 km około 9:34, a 600 metrów finiszu 3:01. Pytanie skąd taki finisz? Nie wiem, byłem głodny i spieszyło mi się na obiad 😀
Finalnie 2 miejsce z czasem 56:58 – strata do Karola 43 sekundy.
Rywalizację zakończyłem na 7 miejscu OPEN.
Strata do 1 miejsca 6 minut 12 sekund. Gdyby nie pomyłka, gdyby, ale to sport i mój błąd, który biorę na klatę zniweczył szansę na podium 🙂
Z perspektywy czasu fajnie, że tak wyszło, bo człowiek wie, że potrafi się zmobilizować i walczyć pomimo takich akcji!
Szansy na TOP 3 nie było już po 1 etapie, a jednak znalezienie nowego celu pozwoliło dać z siebie 110% na kolejnych biegach.
To jest piękne 🙂
To był super weekend 🙂
To jest bieg, gdzie warto wystartować i poczuć emocje 3 biegów w ciągu 2 dni 🙂 POLECAM!
Dziękuję kierowcy Ubera, który nas bezpiecznie woził tu i ówdzie.
Dziękuję organizatorom za super imprezę. Czy wrócę za rok? W zeszłym mówiłem, że NIE, w tym też mówię, że NIE – nie jestem słowny 😛
Dziękuję rodzinie, że pozwoliła mi wyjechać w tak trudnym momencie na weekend 🙂
Dziękuję On Running za obuwie, które dały radę!!!
Dziękuję Tobie, że dotrwałeś do końca!
Wszystkie zdjęcia pobrane z FB organizatora biegu:
Ultralovers
Agata Dzierzkowska
Radek Piasecki
Natalia Podsadowska
Dziękuję 🙂