Luty miałeś być taki piękny i „byłeś”. Nauczyłeś mnie, że wszystko, co sobie zaplanujesz może z dnia na dzień legnąć w gruzach. Treningi szły jak po nitce, mocne jednostki fajnie się „mieliły”, organizm adoptował się do coraz wyższych prędkości, a co najważniejsze wszystko bez oznak zmęczenia i problemów mięśniowych. Do czasu. Ale zacznijmy od początku….
Pierwszy tydzień nowego miesiąca, to bardzo dobrze wykonany bieg zmienny 10 km 3:20/3:50 – 35:29 (piątek), w niedzielę leciałem już 24 km i nogi były gotowe na takie bieganie. Był to ostatni tydzień gdzie przekroczyłem 100 km w treningu ponad 120 km i powiem szczerze, że nie czuję większej różnicy między 100, a 120 w tygodniu.
Gdy wracałem po kontuzji problem sprawiało mi pokonanie 50-60 kilometrów, więc pamiętajcie o cierpliwości w całej tej zabawie.
W kolejnym tygodniu wisienką na torcie było 8 km po 3:18. Biegałem, to na bieżni lekkoatletycznej i jak do 5 km było ciężko, to później już się leciało Po tym treningu wiedziałem, ze wszystko zmierza w dobrą stronę. Nie popadałem w hurraoptymizm, ale takiego mocnego biegania dawno nie robiłem. Dwa dni później na narastającej 17 nie czułem przemęczenia, więc organizm poradził sobie z regeneracją i można było ruszać dalej z treningiem.
W 3 tygodniu miałem pierwszy od początku grudnia dzień wolny. Prędkości znacząco wzrosły, więc 1 dzień przydał się jak nigdy wcześniej. Ogólnie każdy poniedziałek był poświęcony na bieganie mocno regeneracyjne, bez kontroli tempa i na samopoczucie. Wychodziło to bardzo różnie, ale wszystko wolniej niż 4:30. Starałem się tego dnia po prostu zrobić trening jedynie na zaliczenie.
Trening 7*1 km w tempie 3:10-3:15 zaplanowany na ten tydzień miał być spacerkiem. Czułem, że te prędkości nie sprawią mi problemu. Jak się okazało, pogoda miała tego dnia trochę inny plan względem mnie. Wiało dość mocno i każda prosta + wiraż dawały ostro w twarz i po piątym powtórzeniu czułem w nogach te prędkości. Dodatkowo przerwa była krótka, co nie pozwalało na pełny odpoczynek.
Niedziela zakończona 25 kilometrowym zwiedzaniem Poznania.
No i nadszedł ostatni tydzień. To ten najsmutniejszy.
W środę trening 3 razy 3 km po 3:20-3:10. Najcięższa jednostka od kilku miesięcy była mocna walka na ostatnim powtórzeniu, ale się udało. Niestety w niedzielę podczas dość spokojnego biegu akcja z psem i pojawił się problem. Plecy nie pozwalały biegać. W poniedziałek fizjo w miarę mnie naprawił, ale ból i tkliwość czuję jeszcze do dzisiaj.
Poniedziałek – leżakowanie, bez treningu. Wtorek – leżakowanie.
Środa – testowe 4 km po 5:30. Powrót ze łzami w oczach i przyszedł marzec…
Podsumowanie:
Plusy:
– oswoiłem się z prędkościami 3:10-3:20
– kilometraż na poziomie 100 km tygodniowo stał się normalnością
– głowa wytrzymała najcięższy trening 3*3 km
– gdyby nie akcja z plecami, to napisałbym brak jakichkolwiek problemów ze zdrowiem
Minusy:
– plecy
– mrozy, śnieg i inne anomalie pogodowe nie ułatwiały szybkiego biegania
LUTY – do 400 km zabrakło trochę ponad dystans półmaratonu.