Ostatnia prosta w Półmaratonie Praskim :)

No to jedziemy dalej 🙂

Po 10 km zaczęła się prawdziwa zabawa!  Czułem się na tyle świeżo, że pomyślałem, żeby się trochę jednak zmęczyć, ale z drugiej strony pukał do mnie jakiś głos i mówił – po co? Matematyka i moje obliczenia kiepsko mi szły i nie wiedziałem ostatecznie jak mocno muszę biec kolejne kilometry, żeby pobić życiówkę.

Opcja „TROCHĘ” wygrała i powoli puszczałem lejce fantazji.

Tak wyglądała sytuacja na dyszce. W sumie nie wiedziałem, który jestem, ile osób jest w moim zasięgu, ale widząc co rusz kogoś w zasięgu wzroku po prostu obierałem sobie cel i starałem się powoli go dochodzić. Nie były to mocne szarpnięcia, ale jak wcześniej wspomniałem kosmetyczne podkręcanie tempa, żeby nie zajechać mięśni. Hamulec był ciągle zaciągnięty, bo do mety jednak dystansu zostało jeszcze sporo.

Z tyłu głowy siedział mi ciągle fakt, że tych kilometrów w ostatnich tygodniach było po prostu dużo i obawiałem się, że skończę na 15 km siedząc na chodniku i prosząc kogoś o pomoc w dotarciu do mety.

W okolicy 11 km doszedłem 2 osoby i na horyzoncie pojawiły się kolejne. Nie starałem się łapać z nikim kontaktu tylko zrywałem tempo i biegłem swoje.

Tutaj zapadła ostateczna decyzja odnośnie pogoni za wynikiem 🙂 Pomogła mi w tym długa prosta przed 13 km. Po drugiej stronie widziałem kogo mam przed sobą i kalkulowałem sobie, czy jest szansa na zbliżenie się do nich. W sumie to osoby przede mną zwalniały, a ja utrzymywałem swoje tempo i mijając ich miałem wrażenie, że zapierdzielam jak głupi 😛 Na twarzy zaczął pojawiać się grymas zmęczenia, ale patrząc na całokształt biegu mogę powiedzieć, że był to uśmiech walki!

Między 10 a 15 km wciągnąłem około 8 osób i czułem, że nogi chcą więcej, a głowa tego dnia jest silna.

 

Po nawrotce coś kliknąłem w zegarku, zalałem go mocno wodą i nie mogłem wrócić do tempa odcinka 🙁 Zagubiłem się konkretnie w liczeniu i czekałem jak na zbawienie do 15 km. Niestety nie zauważyłem flagi, w ostatniej chwili zerknąłem, że przebiegam obok anten pomiarowych i spojrzałem na czas.

15 km – 53:50, czyli ostatnie 5 km pokonane w jakieś 17:35. Na zegarku miałem już niezły bałagan. Raz łapało mi pełne kilometry, co jakiś czas sam klikałem lap i nie ogarniałem do końca tematu. Czułem się trochę jak dziecko we mgle.

 

Jedno było pewne – żeby pobić życiówkę musiałem pobiec ostatnie 6 km z hakiem poniżej 3:30. Nie ufając GPSowi ruszyłem mocniej. Poniżej screen z zegarka z ostatnich kilku km – jak widać zapanował chaos :]

 

Mając kontakt wzrokowy z zawodnikami z przodu napędzany tym, że nadal nie ma odcinki leciałem swoje. Znajome twarze, zawodnicy lepsi ode mnie tego dnia musieli uznać moją wyższość. Taki jest sport, a ja jak ludzik napędzany Energizer zapierdzielałem do przodu. Lokomotywa już mocno sapała, ale widok stadionu narodowego w oddali wizualizował mi jedno – jest blisko trzeba przyśpieszać.

Wrzuciłem 5 bieg na ostatnich kilku kilometrach.

Między 15 km, a 20 wciągnąłem kolejnych 6 osób. Czułem się niezniszczalny, ale sił powoli brakowało, a mięśnie zaczęły powoli palić. Na 18 km delikatnie zwątpiłem – braknie mi do mety pomyślałem i ruszyłem mocniej, bo jak boli to trzeba przyśpieszyć. Miałem świadomość, że z racjonalnym myśleniem nie jest łatwo jak człowiek marzy tylko o zimnym piwie na mecie, ale zdecydowałem się na rurę do przodu 🙂 Gdybym był zajechany w trupa nigdy nie byłbym w stanie tak przyśpieszyć na ostatnich km, a tu zdziwienie jak zegarek zaczął pokazywać wartości delikatnie powyżej 3:00.

Czas kolejnych 5 km – 17:01.

Pikkkk – 20 km i już widzę w zasięgu tylko jedną osobę 🙂 No to co łykamy go?

Gruby odpalił rakiety na ostatnim kilometrze i jak torpeda wpadłem na metę 🙂

META – 1:14:21 juhuhuhuh, udało się!

 

Zmieszany, taki nie do końca umęczony i padnięty. Odebrałem medal z rąk Artura i zamieniłem dwa słowa. Padło pytanie: Nie za szybko Ci to wyszło? Yyyyyyy, troszkę tak.

No i wpadła nowa życiówka z kosmetyczną poprawką, ale zawsze. Bez spiny, bez przygotowań pod półmaraton, tak można powiedzieć od niechcenia. Wcześniejsze próby, ciągłe myślenie o biegu jako starcie docelowym nie wychodziły za dobrze. Czegoś wiecznie brakowało, tego dnia było wszystko oprócz mocnego ryzyka od początku, wtedy pewnie z tego czasu dałoby się jeszcze kilkadziesiąt sekund urwać, ale… Kto by pomyślał, że Jednak cieszmy się z tego co mamy 🙂

Przyjmuję do wiadomości, że na tyle mnie obecnie stać i cieszę się 🙂

Plusy –

  • po biegu śmieszkowałem i miałem od razu ochotę na piwo 😛
  • nie było zajazdu na 100 %, więc power w girach był
  • trening maratoński zdecydowanie mi służy
  • ostatnio mam tak mało czasu, że nie znalazłem go na stresowanie się i myślenie o biegu 😛 Widocznie pomaga mi to!
  • pomimo, że waga ciągle 80 kg + moc wzrosła znacząco

Minusy – nie ma 🙂

A to piosenka którą sobie nuciłem w trakcie biegu – https://www.youtube.com/watch?v=qn11MQcwVHc

Kilka screenów do wglądu –

 

 

Tak się tasowaliśmy w trakcie 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *