Główne wiosenne starty już za nami. Jednemu poszło lepiej, drugiemu gorzej, ale ta historia ma na celu pokazanie Wam, że czasem tylko spokój może nas uratować i dzięki niemu osiągniemy lepszy wynik na mecie. Więcej i mocniej nie znaczy szybciej na zawodach, w momencie gdy ta jednostka jest nam po prostu niepotrzebna. Trening biegacza charakteryzuje się periodyzacją treningu, makro, mezo, mikrocyklami, o których wielu biegaczy nie ma zielonego pojęcia i po prostu tego nie stosuje, trenując cały rok monotonnie.
Z Tomkiem współpracuję już ponad 2 lata, było bardzo wiele dobrych startów, wpadki jak zawsze się zdarzały. Nazywam to „lekcjami”, bo każdy taki bieg uczył nas czegoś nowego. Świadomość zawodnika wzrastała, wiedział często gdzie popełnił błąd, albo co nie zagrało właściwie. Po każdym słabszym biegu dostawałem od niego jednak pytanie: dlaczego tak jest i czy nie da się zawsze na 100% polecieć zawodów? Tłumaczenie, że nie możesz być cały rok na najwyższych obrotach i organizm potrzebuje też odpoczynku nie zawsze skutkowały, jednak działaliśmy dalej pomimo częstej wymiany zdań 😛 To ten typ zawodnika, który każdy start chciał latać na maksa i zawsze osiągać jak najlepsze czasy. Hmmmm też bym chciał, ale tak się zwyczajnie nie da.
Gdy w zeszłym roku poprawił życiówki i zszedł poniżej 40 minut na dyszkę zaczął poważnie zastanawiać się nad mocnym półmaratonem. Podjęliśmy wyzwanie urwania ponad 5 minut z życiówki na tym dystansie. Ustaliliśmy, że będzie biegał w okresie zimowym 4 razy w tygodniu + 2 razy będzie wykonywał ćwiczenia wzmacniające w domowym zaciszu. Gdy po 3-4 tygodniach mocniejszego biegania przychodził tydzień luźniejszy – marudził mi, że za mało, że za lekko, że czuje się słaby po takich tygodniach. Postanowiłem dać mu w tygodniach akumulacyjnych 5 trening, który zaspokajał jego apetyt!
Stała się wtedy najgorsza rzecz, nie potrafił zrozumieć, że odpoczywać też trzeba i ten luźny tydzień w cyklu tylko podniesie jego formę. Nie było to typowy odpoczynek, a jedynie kosmetyczne zmniejszenie objętości i spokojniejsze akcenty. Było kilka wymian słów, ale dotrwaliśmy do początku sezonu 2019.
Był gotowy na walkę.
Pierwszy start na 5 km życiówka, urwane 28 sekund. Był zadowolony, ale do euforii i do zachwycania się było daleko.
Drugi start na 10 km życiówka, urwał wtedy już ponad minutę. Takie bieganie już pozwalało mu myśleć o celu w półmaratonie na jaki pracowaliśmy. Dodam tylko, że byliśmy cały czas w treningu, bez nadmiernego luzowania i odpuszczania. Ten wynik delikatnie połechtał jego ego i ze zdwojoną motywacją trenował dalej.
Trzeci start na 3 tygodnie przed półmaratonem i niestety 6 sekund wolniej od życiówki ustanowionej raptem 5 tygodni wcześniej na 10 km. Ja byłem spokojny, że będzie dobrze! Tłumaczyłem, że zaraz będziemy łapać luz i będzie tylko lepiej! To tylko 6 sekund, a trasa drugiego biegu była trudniejsza + cały bieg walczył praktycznie sam, co w pierwszym starcie nie miało miejsca.
On nie potrafił tego zrozumieć i zaczęło się potajemne wzmacnianie własnego ciała.
Zostało tak niewiele czasu do startu docelowego, że bieganie na podtrzymanie wystarczyłoby nam do osiągnięcia zamierzonego celu. Objętościowo mocno schodziliśmy z kilometrów skupiając się wyłącznie na docelowym tempie startowym.
Tomek jednak zamiast wzmacniania jakie robił do tej pory w domu poszedł na zajęcia grupowe na siłowni. Body Pumpy, jakieś treningi obwodowe – możecie się domyślać co się z nim działo. Po zawodach dopiero mi się do wszystkiego przyznał, że poznał mięśnie w swoim ciele o których nie miał pojęcia wcześniej. Dodatkowo dołożył sobie rower, na którym nie jeździł od ponad pół roku, a po każdej takiej serii na siłowni szedł jeszcze na saunę. Chciał przyśpieszyć regenerację, super – tylko, że wcześniej tego nie robił, więc po co te eksperymenty się zapytałem. Odpowiedział mi: bo w internecie pisali, że pomaga.
Pomaga, ale jeśli robisz to regularnie, wiesz jak to działa na Twój organizm. Żadne urozmaicenia przed zawodami nie są dobre, bo nie wiesz jak wpłyną na Twój organizm.
Godzin treningu wychodziło mu po prostu 2 razy więcej niż w tygodniach poprzedzających tegoroczne dobre biegi i życiówki! Pomyślał, że jak dołoży do pieca, to będzie jeszcze mocniejszy. Silniejsze ciało może i miał, ale zatracił to nad czym pracowaliśmy – luzu w tempie docelowym już nie było, a na szybkie przebieranie nogami zaczęło mu sprawiać większe problemy, zwyczajnie mięśnie były przeciążone i mocny wpierdziel siłowy nie pozwalał mu swobodnie się rozpędzić.
Przed zawodami nic nie narzekał, że te prędkości wchodzą ciężko chociaż podpytywałem jaki jest powód podwyższonego tętna – twierdził, że bateria słaba i źle mierzy pulsometr. Co miałem zrobić? Uwierzyłem w końcu zaufanie do zawodnika trzeba mieć :] Ograniczone – ufaj, ale sprawdzaj 🙂
W tygodniu przed półmaratonem nastąpił gwóźdź do trumny. Treningi były na podtrzymanie, czyli nuda, nuda, nuda, więc postanowił sobie w wolnym czasie urozmaicić ten czas i poszedł na squash. Wtorkowa wizyta na tej atrakcji spowodowała, że w niedzielę stając na starcie zawodów czuł się jak BMW z silnikiem od syrenki.
Efekt był do przewidzenia – wynik nie dość, że gorszy od poprzedniej życiówki, to jeszcze po 15 km skurcze i frustracja. Finalnie metę pokonał w wielkich bólach i z wielką rezygnacją, wstrętem do biegania. Musiał minąć ponad miesiąc, żeby frajda z biegania wróciła i chęć do kolejnej walki o cele. Tym razem obiecał się słuchać – zobaczymy 😀
Można powiedzieć, że przez 3 tygodnie stracił wszystko na co pracowaliśmy przez 5 miesięcy, bo start docelowy po prostu nie wyszedł.
Podsumowanie –
Nigdy, ale to nigdy nie eksperymentujcie przed zawodami. Sauna, squash, zajęcia fitness na które wcześniej nie chodziliście, ćwiczenia których wcześniej nie wykonywaliście, rower na który wsiadacie od święta nie są rzeczami, które są Wam niezbędne w ostatnich dniach-tygodniach przed startem. NIE RÓBCIE I JUŻ! Jeśli wszystko idzie w startach sprawdzających dobrze, to po co szukać dodatkowych bodźców. Jeden „nieudany” start przed docelowym biegiem nie świadczy o tym, że forma uciekła. Osłabia nas to tylko mentalnie, dając trochę niepewności, ale w głębi siebie musimy znaleźć siłę żeby myśleć pozytywnie, a nie szukać dodatkowej atrakcji na siłowni.
Zachowajcie spokój przygotowując się do swoich startów docelowych!
*Tomek nie pozwolił na publikację swojego wizerunku, ale serdecznie Was pozdrawia słowami – „nie bądźcie tak pazerni na wynik jak ja”
Peace!